Zamiast planowanych 5 godzin do Dali jechalismy 8 - jak sie okazalo fragment drogi zmylo i utworzyl sie korek gigant.Takiego czegos w polandzie nie uswiadczysz, normalna wiejska droga, samochody tworza 3 sznurki, problem pojawia sie wtedy gdy ktos chce jechac w druga strone - wtedy w jakis sposob nalezy z tych trzech zrobic dwa i przepusic biedaka. Masakra. Nie bede pisac o wyprzedzaniu na piatego co najmniej trzech ciezarowek na zakrecie gdy z drugiej strony zieje przepasc ... Wracamy pociagiem.
Dali jest miasteczkiem uroczym pelnym turystow i white devils, kawiarenek, restauracji itp., od razu skojarzylo nam sie z Sopotem, klimat podobny, z ta roznica ze urocze starsze panie co chwile oferuja nam gandzie. No ale Dali wlasnie z tego slynie, choc pol uprawnych nie widzielismy to bez watpienia gdzies musza byc.
Zwiedzanie: tradycyjnie park 3 pogod, gdzie poza owymi 3 pagodami jest chyba z 50 swiatyn, nie mielismy juz sily ich wszystkich ogladac. Calkiem fajna okazala sie wycieczka rowerowa nad pobliskie jeziorko w ksztalcie ucha. Ja to bywa troche zgublismy droge i poobjezdzalismy okoliczne pola i wioski. Uwaga pajaki sa tu spore i obrzydliwie przeda swe sieci w kablach, ktore wisza ponad uliczkami. Mialam wrazenie ze ktorys zaraz spadnie mi na glowe ble ...
Oczywiscie nie wzielismy pod uwage sily tutejszego slonca, wiec zamiast jak white devils wygladamy jak red devils. Coz paszcza mnie piecze.
Zarcie: paleczki hmmm.... zaczelam dzis jesc jedzenie nie ta ich strona. Lukasz mial niezly ubaw bo on to juz jest paleczkowy master.
ps. jesli ktos chcial herbate to czy uprzjemie moze zyczenie zmienic na np. spodnie, sukienke, bluzke lub torebke, ceny herabty sa tu kolosalne, za 100gr herbaty jesetem w stanie kupic z 4 pary fajnych portek (i nie mowie tu o typowym bazarowym chinskim badziewiu). No chyba ze nie odkrylam jeszcze miejsca z tania herabata i daje sie robic w balona.