Rano się wyjaśnia dlaczego w hotelach nie ma miejsc, wybuchł islandzki wulkan i miasto jest już pełne przymusowych turystów. Sprawdzamy nasz lot, niby lecimy. Stresu nie ma. Jedziemy do Jerash, lokalnym busem 0,8 JOD (ze stacji Tabarbour). Pompeje wschodu nie robią nas jednak wielkiego wrażenia, gotujemy się w żarze słońca. W Ammanie idziemy do polecanej przez LP knajpy Hashem Restaurant - z nieprzyzwoicie tanim i pysznym jedzeniem, potem idziemy na سوق (souk), giniemy w gąszczu stoisk, wdychamy zapach przypraw, ja przymierzam muzułmańskie stroje. Fajnie, bo nikt tu nie próbuje Ci wcisnąć towarów na siłę, a cen nie zawyżają specjalnie dla nas.