wstajemy rano, pełni sił i energii
podobno wejscie na Bena zajmuje w dwie strony az 8 ha
dużo innych osób też już zdążyło wyczołgać się ze swoich namiotów, moją uwagę przyciąga koleś w czymś a la maska pszczelarza - wygląda dość dziwacznie ale chociaż w spokoju je śniadanie. Ja za to mam inny sposób na konsumpcję: zatrzymuję się na chwilę gryzę kanapke po czym przez chwilę biegam dookoła, zatrzymuję się gryzę i dalej biegam ... i tak aż do skończenia kanapki lub do wyjścia zza chmur słońca. Są bowiem dwie rzeczy których midges nie znoszą: słońce i wiatr - dlatego jeśli człowiek jest w ruchu midges go nie gryzą, ale wystarczy się zatrzymać choć na chwilę i te małe cholerstwa obsiadają cię już całego.
Na szczęście tego dnia słońce zza chmur wyszło szybko,
samo wejście na Bena nie jest trudne i nie wymaga też żadnych specjalnych umiejętności, ale jest za to bardzo męczące i upierdliwe, cały czas idzie się ostro pod górę aż po sam szczyt. Wszystko rekompensują oczywiście widoki na okoliczne szczyty, Glen Nevis, Fort William i zatokę.
Na szczycie jest śnieg i ruiny starego obserwatorium astronomicznego - momentami chmury no i można podziwiać niesamowitą panoramę okolicy.
schodzimy tą samą drogą - lączny czas w dwie strony 5 i 1/2 ha- chyba nieżle.
wieczorem ogarnia nas żal że to już koniec The West Higland Way, czas zacząc korzystać z środków komunikacji i dać odpocząć nogom ;(